Cyfrowy dziki zachód
Były czasy, gdy internet był jak nieoswojony ląd. Dziki, chaotyczny, czasem przerażający, ale przede wszystkim – wolny. Dla wielu młodych internautów z początku lat 2000, polski internet był jak cyfrowy Dziki Zachód. Wśród serwisów, które symbolizowały tę anarchię, Sadistic wyróżniał się szczególnie – łączył fascynację tematyką gore, humorem spod ciemnej gwiazdy, bezkompromisowym podejściem do wolności słowa i społecznością, która sama regulowała swoje zasady.
Zainspirowany brutalnym i kontrowersyjnym serwisem Rotten.com, Sadistic był miejscem, które przekraczało granice nie tylko estetyki, ale i dobrego smaku – a jednocześnie budził perwersyjne zainteresowanie. Dla jednych – śmietnik internetu. Dla innych – azyl wolności wypowiedzi.
Miejsce (nie)dla każdego
Sadistic.pl był jak cyfrowa nora Alicji w Krainie Czarów. Tyle że ta kraina była zalana krwią, przesycona czarnym humorem i zamieszkana przez użytkowników, którzy nie uznawali żadnych tabu.
Można było tam znaleźć wszystko – od materiałów wideo z pogranicza dokumentu i szoku (gore), przez memy, aż po długie dyskusje światopoglądowe, polityczne czy filozoficzne. Kontrowersyjność była walutą, a świętości – towarem do wyśmiania.
Forum tętniło życiem. Codzienne przepychanki słowne, sprośne gify, rollujące emotikony i ironiczne komentarze były na porządku dziennym. Można było dostać wirtualne „piwo” za świetny post lub publicznie zlinczowanym za głupotę – ale nikt nie musiał bać się, że zostanie za to zbanowany. Przynajmniej wtedy.
Ewolucja czy kapitulacja?
Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy do gry weszły nowe realia prawne i społeczne. Pojawiły się przepisy o mowie nienawiści, zaczęto mocniej egzekwować odpowiedzialność administratorów za treści publikowane przez użytkowników. W teorii – zrozumiałe i potrzebne. W praktyce – doprowadziło to do tego, że serwis zaczął sam siebie autocenzurować.
Zaczęło się od pierwszych regulaminowych "łatek" – aneksów do dotąd luźno przestrzeganego regulaminu. Nie były publikowane oficjalnie, a gdzieś zaszyte, w nieoczywistych podkategoriach forum. Zamiast przejrzystości – chaos. Użytkownicy nie wiedzieli już, co jest dozwolone, a co nie. Z dnia na dzień pojawiały się nowe zakazy: „nie wolno używać tej frazy”, „ten gif jest zakazany”. Dotychczasowe przepychanki między użytkownikami zaczęto rozstrzygać natychmiastowymi ostrzeżeniami lub karami.
I tak, z serwisu, który był bastionem wolności słowa - według wielu byłych użytkowników Sadistic zaczął przypominać jedno z bardziej cenzurowanych miejsc w polskim internecie.
Zmiany - czyli gwóźdź do trumny
W 2024 roku administracja serwisu ogłosiła zbiórkę na „ratowanie” Sadistica. Oficjalnie – chodziło o utrzymanie infrastruktury, opłacenie serwerów i modernizację strony. W praktyce – była to desperacka próba ocalenia projektu, który od dawna nie przynosił dochodów. Reklamodawcy omijali serwis szerokim łukiem.
Nowy właściciel zorganizował zbiórkę, która wydawała się sukcesem - społeczność jeszcze wtedy wierzyła, że Sadistic można wskrzesić w takiej formie, w jakiej go pamiętali. Wkrótce pojawiły się też mikropłatności i konta "premium", dzięki którym użytkownicy mogli skorzystać z paru dodatkowych funkcji serwisu.
Zapał jednak szybko gasł, a wraz z nim duch dawnego serwisu. A może na odwrót?
W ramach prób „ratunku” zdecydowano się na gruntowne „oczyszczenie” portalu – ograniczono dział hard, zmieniono layout, a strona główna zaczęła przypominać feed z YouTube, Facebooka czy Instagrama. Nowa, „bezpieczna” wersja serwisu straciła to, co stanowiło o jego tożsamości. Wkrótce potem zmieniono też domenę na sadol.pl – jak tłumaczył administrator, poprzednia była „zbanowana” przez Google i reklamodawców ze względu na zbyt ostre treści. Niestety, ta reanimacja okazała się gwoździem do trumny. To, co miało być nowym początkiem, stało się symbolem końca. Sadistic – niegdyś surowy, dziki i autentyczny – został wygładzony do tego stopnia, że przestał być sobą.
To jednak nie był koniec problemów.
Absurd i opresja – użytkownicy kontra administracja
Nowy administrator okazał się być bardzo wrażliwy na wszelką krytykę. Ostrzeżenia i bany zaczęły padać jak z karabinu. Za co? Za wszystko i za nic. Za przypadkowe powtórzenie treści. Za zbyt ostrą opinię. Za krytykę zmian.
Najbardziej frustrujące było to, że posty znikały bez ostrzeżenia. Nie było wyjaśnień, nie było dialogu. Pojawiła się atmosfera podejrzliwości, strachu i frustracji.
Zdarzały się przypadki całkowitego kasowania kont bez uprzedzenia.
Użytkownicy, którzy przez lata tworzyli klimat serwisu – ci z czołówki rankingu „piw” i najaktywniejsi komentatorzy – zaczęli znikać. Banowani za krytykę lub samodzielnie zamykający swoje wieloletnie konta.
Największy skandal z ostatnich miesięcy dotyczył jednak prywatnych wiadomości. Użytkownicy odkryli, że administracja mogła mieć do nich dostęp. Złamano niepisaną zasadę poufności w sieci – "wiadomość prywatna" powinna być szyfrowana tak, aby nawet administracja nie mogła jej odczytać.
Za przesłanie linku w ramach "PW" do konkurencyjnego serwisu można było dostać permanentnego bana. Doszło do sytuacji, w której moderatorzy serwisu banowali konta, które krytykowały serwis - na innych forach!
Tam, gdzie nawet Facebook i X pozwalają na więcej…
Warto zestawić to z innymi, nawet mainstreamowymi platformami. Na X (dawniej Twitterze) czy Facebooku, komentarze kontrowersyjne czy ironiczne nie są z marszu kasowane. Można spotkać się z ostrzeżeniem, można dostać „shadowbana” – ale potrzeba wielu zgłoszeń i jasnego naruszenia zasad, by konto zostało zablokowane.
Na Sadisticu – wystarczy nieodpowiedni żart. Albo pogląd. Albo konstruktywna krytyka.
Wolność wypowiedzi nie umiera od razu. Umiera kawałek po kawałku.
Sadistic był cyfrowym eksperymentem społecznym, który pokazał, co się dzieje, gdy wolność zostaje zastąpiona strachem, a różnorodność – uśrednieniem. Gdy zamiast otwartości – panuje cenzura. Gdy moderatorzy zamiast służyć społeczności, zaczynają ją tresować.
I choć dzisiaj po Sadisticu zostało już tylko echo, “shoutbox” świeci pustkami, nowe filmy dodawane są raptem przez kilku wytrwałych użytkowników, a wspomnienia użytkowników przypominają o tym, że internet kiedyś miał duszę. Nawet jeśli ta dusza była brudna, złośliwa i pokręcona – była prawdziwa. A prawdziwość w internecie to dziś towar deficytowy.